Przejdź do głównej zawartości

Wielki początek, czy mały koniec?

31.07. godzina 9.00 zostaliśmy wywołani przez nieznajomą Panią Doktor do gabinetu. Razem z Erykiem obdarzyliśmy siebie zmieszanym wzrokiem, bo to przecież nie nasz lekarz! Wchodzimy do pokoju, w którym ustawione są trzy, bardzo wygodne fotele. Wygodne aż do przesady. Tak jakby było to zaplanowane z góry. Wiecie, w razie złych diagnoz fotel minimalizuje lub opóźnia twoja reakcje i powstrzymuje atak łez i panki. Po prostu zatapiasz się w mięciutkim obiciu. Do nieskończonej błogości i całkowitemu relaksowi brakuje ci już tylko koca. Zdecydowanie przemyślana taktyka ! :)

Rozmowa zaczyna się niezręcznym poinformowaniem Doktorki o moich niecałkowitych możliwościach rozmowy w języku niemieckim. Od razu możesz zobaczyć jej grymas na twarzy i przewrót oczami, co sprawia, że pierwsze wrażenie jest spalone i z góry zakładam, że nie przypada mi ona jako lekarz. Gdzie jest Doktor z poprzedniej wizyty? Nie wiem...
Doktorka informuje mnie, że angielski zna, więc część naszej rozmowy możemy tak przeprowadzić, a jeśli czegoś nie zrozumiem mam spytać i mi przetłumaczy. Super ! Nie można było tak od razu? Bez wywracania gałkami ocznymi ? Bo jeśli się w sumie nad tym zastanowić to ona jest lekarzem. Lekarzem, który pracuje dla jednej z lepszych klinik na świecie, wiec jej zasranym obowiązkiem jest porozumiewać się po angielsku. Nie wierzę, że jestem jedyną pacjentką, która nie mówi dobrze w jej języku, wiec mogła sobie podarować pokaz jej aktualnego zażenowania. Choć myślę, że to coś, co jest po prostu wpisane w kulturę niemiecką. Zazwyczaj zakładają, że nie mają obowiązku mówienia w innych językach, bo jesteś u nich i ich język powinien królować. I co ja na to mam powiedzieć? Może tylko tyle, że zgodzić się mogę. Moim obowiązkiem jest nauczenie się języka jeśli mieszkam tu na stale i usilnie nad tym pracuje, ale jako lekarz nie może ode mnie tego oczekiwać. No cóż... pozostaje mi to po prostu olać i nie zwracać na to uwagi.

Rozmowę rozpoczyna od podania nam wszystkich informacji. Mówi o tym, jak procedura będzie przebiegała, jeśli testy z krwi przyjdą pozytywne, na co będzie trzeba zwrócić uwagę, jakie koszty, jakie przeciwskazania. Opowiada o lekach i o tym, jak poważna jest to operacja. Mówi, że jeśli dojdzie do przeszczepu, to muszę zrezygnować z pracy jako asystentka stomatologiczna. Powinnam nosić maskę ochronną, kiedy wychodzę na zewnątrz, w celu zredukowania możliwości zakażeniem się jakimiś wirusami. Nawet przeziębienie mogłoby okazać się dość niebezpieczne. Mam o siebie dbać i redukować stres do minimum. Poza tym cały okres od początku do końca zajmie nam około 2,5 lat. Informuje nas także, że wizyty w szpitalu będą dość częste, wiec musimy przemyśleć, czy wyrobimy finansowo, ponieważ wie, że mieszkamy 400 km od kliniki, a nie ma możliwości załatwiania czegokolwiek poprzez swoich domowych lekarzy. Cały proces dzieje się u nich w klinice i jestem tylko dla nich na wyłączność, bo jak stwierdziła, do powodzenia się przeszczepu wszystko musi być perfekcyjne.
Wyniki krwi będą do 2/3 tygodni i jeśli przyjdą pozytywne, czeka nas tygodniowy pobyt w szpitalu. Czeka mnie niewielka operacja (laparoskopia). Poza tym gastroskopia, kolonoskopia, rezonans magnetyczny. Sprawdza mnie pod kątem różnych infekcji. Badania krwi, moczu i układu oddechowego. Także jak widać, rozkład zajęć będzie dość napięty. Najbardziej przeraza mnie gastroskopia, ale jak powiedziała moja mama podadzą mi gaz i po chwili będzie koniec, wiec trzymam się tej wersji.

Następnie po pobycie w szpitalu i wynikach badan zapadnie wstępna decyzja, czy przeszczep jest możliwością dla nas. Lekarze mają posiedzenie, na którym decydują o naszym przypadku. Kolejna i ostateczna decyzja będzie zależała od mojego ubezpieczenia i to wprawia mnie w atak paniki, bo wiem, że tutaj mogą się zacząć dziać komiczne rzeczy. Wiecie, bo to jest tak. Jeśli okaże się, że moje lub mojej mamy ciało nie funkcjonuje w sposób, jaki jest wymagany do przeszczepu to OK. Zrozumiem to i nie będę miała o nic żalu, czy pretensji, ale jeśli ostateczna decyzje będzie podejmowana przez jakąś osobę za biurkiem w ubezpieczalni, to chyba zwariuje. Co to za sprawiedliwość? Żadna ! Dana osoba mnie nie zna. Nie wie, przez co musiałam przejść. Jak bardzo zmagam się z bezpłodnością pod każdym względem. Emocjonalnym, fizycznym, psychicznym. Jaki wpływ ma na mnie fakt niemocy posiadania własnego dziecka. To po prostu niesprawiedliwe, że cos tak ważnego będzie w rękach, kogoś, kto nie ma pojęcia, co oznacza całkowita bezpłodność. Boje się tego i staram nie myśleć, że to mogłoby być moim problemem.

Kiedy decyzja zapada, w pierwszej kolejności będę musiała przyjmować leki stymulujące jajniki i wywołujące owulacje. Następnie, gdy komórki jajowe dojrzeją w pęcherzykach, przeprowadzany jest zabieg pobrania komórek jajowych (tzw. pick-up). W tym samym czasie oddaje się spermę. Powstałe w wyniku zapłodnienia zarodki przebywają w odpowiednich warunkach laboratoryjnych. Dzięki prowadzeniu ich stałego monitoringu pod mikroskopem i filmowaniu poszczególnych etapów rozwoju lekarze mają wszystko pod kontrolą. Potem przychodzi czas na przeszczep. Cala operacja trwa: mama (12 godzin), ja (8 godzin). Po udanym przeszczepie jesteśmy tydzień pod bacznym okiem lekarzy, przyjmując leki immunosupresyjne. Jeśli wszystko jest dobrze czaka nas rok oczekiwania na zabieg in vitro i potencjalną ciążę.

Jak sami widzicie moja ciąża to będzie skład kilkunastu małych cudków. Dlatego też nie potrzebuję żadnych pracowników ubezpieczeniowych stających na mojej drodze. Cały ten proces to i tak jedna wielka niewiadoma i mogę tylko mieć głęboka nadzieje, że po przejściu tej ciężkiej drogi spełnią się moje największe marzenia.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spokój

Przeprosił mnie za wszystko. Przeprosił, za każdą rzecz jaka powiedział, zrobił a która sprawiła, że cierpiałam. Poprosił o jeszcze jedną szanse na lepsze jutro. Powiedział, że każde z nas powinno dawać z siebie wszystko i że dość niedotrzymanych obietnic. Chce się starać. Są nowe postanowienia i wyznaczone granice, czy zadziała? Muszę w to wierzyć. Czy wiara nie czyni cuda? Nie chcę się wyprowadzać, nie chcę zaczynać od nowa, wiec jeśli tak to musi wyjść. Ma wady, tak jak i ja. Jak każdy człowiek. Sęk chyba w tym aby akceptować je na równi z zaletami bo jeśli nie, to jak przetrwać? Trzeba nauczyć się kochać wady drugiego człowieka bo sami nie jesteśmy idealni. Jasne, są rzeczy których nie da się przeskoczyć ale nie uważam, żeby jego, czy moje wady były na tyle wielkie aby kończyć to co łączy nas od dawna. Znów czuję wewnętrzny spokój. Mam nadzieję, że to były ostatnie negatywne wpisy dotyczące naszych relacji. Nie uważam oczywiście, że problemy się nie pojawią. Będą ale musimy być bar...

Pierwsze mysli z MRKH

Pierwsze mysli: "- Nie bede mogla poczuc kopania wlasnego dziecka w sobie. - Nikt nigdy sie ze mna nie zwiaze. - Jestem bezuzytecznym, chodzacym czlowiekiem! Nie kobieta, nie mezczyzna... Czyms co egzystuje bez prawa... Wybryk natury! - Nie bede mogla przezyc 9 miesiecy czujac wszystkiego, co czuje kobieta w ciazy.  - Nigdy nie bede lezala w szpitalu z wlasnym dzieckiem w ramionach. - Moj maz nigdy nie bedzie przy mnie w sali poorodowej, trzymajac mnie za reke, ze lzami w oczach... - Nigdy nie zobacze mojego meza glaskajacego i mowiacego do mojego brzuszka.. - Nie wyprawie "Baby Shower". - Nigdy nie przyjde do domu, trzymajac w reku male pudelko z malymi bucikami lub zdjeciem usg, ktore dalabym swojemu mezowi, wypowiadajac magiczne "jestem w ciazy"...'' - Nigdy... I tych "" nigdy " jest ogrom. Bardzo ciezko jest pozbyc sie tych mysli. To wymaga czasu, ktory dla kazdej z nas bedzie inny. Ja uwazam, ze to jest tro...