Tydzień minął od mojego powrotu z urlopu, a ja dopiero teraz zasiadam i pisze.
Uch, chyba po prostu potrzebowałam momentu na oswojenie się i przetrawienie ostatnich dość emocjonalnych dni.
Muszę przyznać, że po raz pierwszy od kilku lat naprawdę zatęskniłam za Polska. W czwartkowy poranek zwyczajnie nie chciałam wstawać i wracać. Gardło ściskało mnie na samą myśl o tym, że muszę wsiąść do auta i ruszać. Nie jest to przecież mój pierwszy powrót z Polski i tez moja reakcja nigdy dotąd nie była aż tak silna. Wiec ? Hm, może z wiekiem pojawiają się w nas skrywane tęsknoty, za czymś starym, bezpiecznym i znanym. Za miejscem, które kochasz, choć dotąd nie zdawałeś sobie z tego sprawy i teraz uderza to w Ciebie jak piorun. Nigdy nie tęskniłam za swoim krajem, czy miastem. Wyjechałam, ponieważ jakkolwiek niedorzecznie to zabrzmi, czułam się tam zwyczajnie obco. Mój dom, ściany w nim, ulice, zapachy i ludzie sprawiali, że czułam się nieszczęśliwa do tego stopnia, że zaczęłam się dusić. Nie umiałam odnaleźć swojego miejsca i siebie, wiec zdecydowałam się uciec w poszukiwaniu czegoś, co jak myślałam, utraciłam.
Czy to odnalazłam?
Nie. Jak się okazuje, zwyczajnie nic nie straciłam.
Kiedy patrze wstecz, myślę, że ani ja, ani nikt z moich bliskich nie zauważył wtedy, że mam depresje. Myślę, że ona lub jej stan pod depresyjny towarzyszył mi wtedy od dłuższego czasu. Miałam problemy z samoakceptacja, nic mnie nie cieszyło, nie miałam ochoty pracować, czy wstawać z łóżka. Jedyne, na co było mnie wtedy stać to płacz i użalanie się nad swoich życiem. Nie widziałam światełka w tunelu i Bóg jeden wie, ile razy myślałam o samobójstwie. Nie umiałam sobie radzić z własnymi emocjami i nikt obok mnie nie potrafił zrozumieć, przez co przechodzę. To był też okres, który był cholernie ciężki dla mojej mamy, która odkryła, że została zdradzona przez swojego męża. Wszędzie zapanował chaos i nie było miejsca na wnikliwa obserwacje otoczenia. Każdy przechodził swoją żałobę, a dla mnie było tego wszystkiego po prostu za wiele. Czy byłam słaba psychicznie? Samolubna ? Zdecydowanie tak, ale wtedy mój ból nie pozwolił mi myśleć o niczym i nikim innym jak tylko o sobie. Byłam tak mocno pogrążona w swoim świecie, że nie widziałam skali spustoszenia, jakie ze sobą niosłam,
Wyjechałam i choć nie uważam tego do końca za bardzo złą decyzję, to myślę, że ucieczka nie jest dobrym rozwiązaniem na swoje problemy. Gdybym mogła cofnąć czas, pierwsze co bym zrobiła, to znalazła dobrego psychologa i udała się na sesje do niego. Zatrzymałabym się na chwile i spróbowała spojrzeć w głąb siebie. Odseparowałabym serce i posłuchała mózgu. Wstałabym i zaczęła działać, bo tylko to dałoby mi wtedy przepis na sukces. No ale czego można oczekiwać po nastolatce, która nie dość że nie radzi sobie z faktem bezpłodności, własnym 'ja' i do tego dochodzą problemy w domu? Łatwo jest wtedy o pochopne decyzje i nie ma co się tu dziwić.
Tęsknie za starym domem, w którym dorastałam i za czasami, kiedy miałam wspólny pokój z siostrą. Aż ciężko uwierzyć, bo nienawidziłam wspólnego pokoju i dzielenia swojej przestrzeni z nią. Tęsknię za domowymi zapachami i za widokiem mojej mamy w kuchni, która piecze dla nas ciasto. Ile bym dała, żeby mieć to na jakiejś fotografii. Widok mamy, krzątającej się po kuchni i drąca się, żeby nie wyjadać jej czekolady do ciasta. Ile bym dała, żeby być wtedy lepsza dla swojej siostry... Może wtedy nauczyłybyśmy się jak być przyjaciółkami, a nie rywalkami? Może wtedy ona umiałaby się bardziej otworzyć i nie czułybyśmy się tak obco w swoim towarzystwie. Zawsze byłam tak cholernie przekonana, że to ja jestem ta mądrzejsza i bardziej odpowiedzialna. Nigdy nie starałam się jej zrozumieć, bo nie widziałam takiej potrzeby, a dzisiaj widząc w jej ramionach dziecko, to tak jakbym dostała w twarz. Zobaczyłam, jaką byłam hipokrytka i zapatrzona w siebie ignorantka. Jestem z niej taka dumna... Zobaczyłam w niej coś tak pięknego, że nie wiem jak dokładnie ująć to w słowa. Może to po prostu macierzyństwo? Może to ono zmienia wszystko w promieniu 10 metrów od nas? Naszych bliskich, kolory i perspektywę otaczającego nas świata, hmm ? Nie jestem pewna, ale cieszę się z jej szczęścia i wiem, że w moim sercu nie gości zazdrość.
Uch, chyba po prostu potrzebowałam momentu na oswojenie się i przetrawienie ostatnich dość emocjonalnych dni.
Muszę przyznać, że po raz pierwszy od kilku lat naprawdę zatęskniłam za Polska. W czwartkowy poranek zwyczajnie nie chciałam wstawać i wracać. Gardło ściskało mnie na samą myśl o tym, że muszę wsiąść do auta i ruszać. Nie jest to przecież mój pierwszy powrót z Polski i tez moja reakcja nigdy dotąd nie była aż tak silna. Wiec ? Hm, może z wiekiem pojawiają się w nas skrywane tęsknoty, za czymś starym, bezpiecznym i znanym. Za miejscem, które kochasz, choć dotąd nie zdawałeś sobie z tego sprawy i teraz uderza to w Ciebie jak piorun. Nigdy nie tęskniłam za swoim krajem, czy miastem. Wyjechałam, ponieważ jakkolwiek niedorzecznie to zabrzmi, czułam się tam zwyczajnie obco. Mój dom, ściany w nim, ulice, zapachy i ludzie sprawiali, że czułam się nieszczęśliwa do tego stopnia, że zaczęłam się dusić. Nie umiałam odnaleźć swojego miejsca i siebie, wiec zdecydowałam się uciec w poszukiwaniu czegoś, co jak myślałam, utraciłam.
Czy to odnalazłam?
Nie. Jak się okazuje, zwyczajnie nic nie straciłam.
Kiedy patrze wstecz, myślę, że ani ja, ani nikt z moich bliskich nie zauważył wtedy, że mam depresje. Myślę, że ona lub jej stan pod depresyjny towarzyszył mi wtedy od dłuższego czasu. Miałam problemy z samoakceptacja, nic mnie nie cieszyło, nie miałam ochoty pracować, czy wstawać z łóżka. Jedyne, na co było mnie wtedy stać to płacz i użalanie się nad swoich życiem. Nie widziałam światełka w tunelu i Bóg jeden wie, ile razy myślałam o samobójstwie. Nie umiałam sobie radzić z własnymi emocjami i nikt obok mnie nie potrafił zrozumieć, przez co przechodzę. To był też okres, który był cholernie ciężki dla mojej mamy, która odkryła, że została zdradzona przez swojego męża. Wszędzie zapanował chaos i nie było miejsca na wnikliwa obserwacje otoczenia. Każdy przechodził swoją żałobę, a dla mnie było tego wszystkiego po prostu za wiele. Czy byłam słaba psychicznie? Samolubna ? Zdecydowanie tak, ale wtedy mój ból nie pozwolił mi myśleć o niczym i nikim innym jak tylko o sobie. Byłam tak mocno pogrążona w swoim świecie, że nie widziałam skali spustoszenia, jakie ze sobą niosłam,
Wyjechałam i choć nie uważam tego do końca za bardzo złą decyzję, to myślę, że ucieczka nie jest dobrym rozwiązaniem na swoje problemy. Gdybym mogła cofnąć czas, pierwsze co bym zrobiła, to znalazła dobrego psychologa i udała się na sesje do niego. Zatrzymałabym się na chwile i spróbowała spojrzeć w głąb siebie. Odseparowałabym serce i posłuchała mózgu. Wstałabym i zaczęła działać, bo tylko to dałoby mi wtedy przepis na sukces. No ale czego można oczekiwać po nastolatce, która nie dość że nie radzi sobie z faktem bezpłodności, własnym 'ja' i do tego dochodzą problemy w domu? Łatwo jest wtedy o pochopne decyzje i nie ma co się tu dziwić.
Tęsknie za starym domem, w którym dorastałam i za czasami, kiedy miałam wspólny pokój z siostrą. Aż ciężko uwierzyć, bo nienawidziłam wspólnego pokoju i dzielenia swojej przestrzeni z nią. Tęsknię za domowymi zapachami i za widokiem mojej mamy w kuchni, która piecze dla nas ciasto. Ile bym dała, żeby mieć to na jakiejś fotografii. Widok mamy, krzątającej się po kuchni i drąca się, żeby nie wyjadać jej czekolady do ciasta. Ile bym dała, żeby być wtedy lepsza dla swojej siostry... Może wtedy nauczyłybyśmy się jak być przyjaciółkami, a nie rywalkami? Może wtedy ona umiałaby się bardziej otworzyć i nie czułybyśmy się tak obco w swoim towarzystwie. Zawsze byłam tak cholernie przekonana, że to ja jestem ta mądrzejsza i bardziej odpowiedzialna. Nigdy nie starałam się jej zrozumieć, bo nie widziałam takiej potrzeby, a dzisiaj widząc w jej ramionach dziecko, to tak jakbym dostała w twarz. Zobaczyłam, jaką byłam hipokrytka i zapatrzona w siebie ignorantka. Jestem z niej taka dumna... Zobaczyłam w niej coś tak pięknego, że nie wiem jak dokładnie ująć to w słowa. Może to po prostu macierzyństwo? Może to ono zmienia wszystko w promieniu 10 metrów od nas? Naszych bliskich, kolory i perspektywę otaczającego nas świata, hmm ? Nie jestem pewna, ale cieszę się z jej szczęścia i wiem, że w moim sercu nie gości zazdrość.
Komentarze
Prześlij komentarz