„Nie ten świat, a jednak ten sam
Nie ta twarz, a jednak to ja
Budzę czas, a on nie chce wstać…”
Gdybym sama tego nie przeżyła, nigdy, nawet przez ułamek sekundy nie przeszłoby mi przez myśl, ze w głowie dziewczyny, która została pozbawiona cudu posiadania dzieci mogą rodzic się takie okropne myśli. Pytacie jakie? Z każdym dniem zaczęłam się pogrążać coraz bardziej. Myślałam, ze nie powinnam była się w ogolę urodzić bo wcale nie jestem kobieta. Jestem jakimś mutantem; uważałam, ze pewnie mój chłopak i tak mnie kiedyś zostawi, że teraz jest jeszcze młody i nie myśli o poważnej przyszłości. Zastanawiałam się, czy nie powinnam zostać sama bo niby dlaczego mam (w przyszłości), skazywać na bezdzietność tak bliska mi osobę. Dlaczego miałabym krzywdzić ja w tak okrutny sposób? Im dłużej myślałam o tym wszystkim, tym bardziej wydawało mi się, ze powinnam odsunąć swojego chłopaka od siebie. Sprawić by przestał „chcieć”, by kiedyś nie żałował swoich wyborów. Robiłam wiele rzeczy by do tego doprowadzić. Chciałam, rzadziej się z nim spotykać, unikałam poważnych rozmów i w pewnym stopniu porostu zamknęłam się w sobie. Nie wiem w jaki sposób udało mu się to wszystko wytrzymać i przezwyciężyć. Był dla mnie podporą. Codziennie dzwonił po kilka razy, aby zapytać się jak się czuje, czy jestem głodna lub porostu, żeby powiedzieć, ze mnie kocha. Dbał o mnie jak nikt inny na świecie. Oczywiście moja mama tez bardzo mi pomagała, dużo ze ma rozmawiała i tłumaczyła i za to jestem jej ogromnie wdzięczna.
Musicie wiedzieć, że osoba, która dowiaduje sie, że nie będzie mogla wydać na świat własnego potomstwa potrzebuje wiele zrozumienia, miłości i troski. Nie można jej do niczego zmuszać, a już na pewno mówić, ze adopcja to tez jakieś wyjście. Pamiętam, ze w pierwszych miesiącach gdy słyszałam owe „dobre słowa” moich bliskich, które brzmiały: „Nie przejmuj się adoptujesz sobie dziecko!”, delikatnie ujmując drażniły mnie. Drażniły? Co ja opowiadam! Miałam ochotę zamordować każdego, który powiedział mi coś takiego i nie dlatego, ze miałam taki kaprys lecz dlatego, ze nie mogłam zrozumieć, jak mogą mówić, że adopcja dziecka to jest to samo co jego urodzenie, że to przecież żaden problem i że nie mam po co rozpaczać. A przecież taka kobieta właśnie powinna płakać, powinna przejść pewnego rodzaju „żałobę”. Dać sobie czas by moc zacząć w pełni normalnie funkcjonować i zacząć ponownie się rozwijać. Stawiać i wyznaczać sobie nowe cele i postanowienia. Teraz wiem, ze moi przyjaciele, rodzina i chłopak nie mieli nic złego na myśli. Chcieli porostu mi pomoc, poprawić humor i sprawić żeby wreszcie na mojej buzi pojawił się szczery uśmiech.
Najgorsze w tym tzw. okresie rekonwalescencji są pierwsze miesiące. Idąc ulica i widząc kobietę w ciąży z dzieckiem czy choćby wózkiem, zaczynałam płakać. Kiedy siedziałam na ławce w parku i widziałam szczęśliwa rodzinę bawiącą się ze swoja pociecha, moja reakcja była identyczna. Myślałam, wtedy o przyszłości, o tym co mnie czeka- samotność… Nie potrafię nawet określić strachu jaki mi towarzyszył,a bałam się wielu rzeczy. Bałam się, ze jeśli mój „książę” zostanie ze mną, to i tak wcześniej czy później będzie tego żałował. Bałam się, ze kiedyś usłyszę słowa: „Zle zrobiłem będąc z tobą. Przez ciebie nie wydałem na świat własnego „ja”, żałuje…”. Właśnie, myślę, że gdybym kiedykolwiek usłyszała słowo „żałuję…” przepadłabym w smutku i nic nie znaczącej pustce.
Nie ta twarz, a jednak to ja
Budzę czas, a on nie chce wstać…”
Gdybym sama tego nie przeżyła, nigdy, nawet przez ułamek sekundy nie przeszłoby mi przez myśl, ze w głowie dziewczyny, która została pozbawiona cudu posiadania dzieci mogą rodzic się takie okropne myśli. Pytacie jakie? Z każdym dniem zaczęłam się pogrążać coraz bardziej. Myślałam, ze nie powinnam była się w ogolę urodzić bo wcale nie jestem kobieta. Jestem jakimś mutantem; uważałam, ze pewnie mój chłopak i tak mnie kiedyś zostawi, że teraz jest jeszcze młody i nie myśli o poważnej przyszłości. Zastanawiałam się, czy nie powinnam zostać sama bo niby dlaczego mam (w przyszłości), skazywać na bezdzietność tak bliska mi osobę. Dlaczego miałabym krzywdzić ja w tak okrutny sposób? Im dłużej myślałam o tym wszystkim, tym bardziej wydawało mi się, ze powinnam odsunąć swojego chłopaka od siebie. Sprawić by przestał „chcieć”, by kiedyś nie żałował swoich wyborów. Robiłam wiele rzeczy by do tego doprowadzić. Chciałam, rzadziej się z nim spotykać, unikałam poważnych rozmów i w pewnym stopniu porostu zamknęłam się w sobie. Nie wiem w jaki sposób udało mu się to wszystko wytrzymać i przezwyciężyć. Był dla mnie podporą. Codziennie dzwonił po kilka razy, aby zapytać się jak się czuje, czy jestem głodna lub porostu, żeby powiedzieć, ze mnie kocha. Dbał o mnie jak nikt inny na świecie. Oczywiście moja mama tez bardzo mi pomagała, dużo ze ma rozmawiała i tłumaczyła i za to jestem jej ogromnie wdzięczna.
Musicie wiedzieć, że osoba, która dowiaduje sie, że nie będzie mogla wydać na świat własnego potomstwa potrzebuje wiele zrozumienia, miłości i troski. Nie można jej do niczego zmuszać, a już na pewno mówić, ze adopcja to tez jakieś wyjście. Pamiętam, ze w pierwszych miesiącach gdy słyszałam owe „dobre słowa” moich bliskich, które brzmiały: „Nie przejmuj się adoptujesz sobie dziecko!”, delikatnie ujmując drażniły mnie. Drażniły? Co ja opowiadam! Miałam ochotę zamordować każdego, który powiedział mi coś takiego i nie dlatego, ze miałam taki kaprys lecz dlatego, ze nie mogłam zrozumieć, jak mogą mówić, że adopcja dziecka to jest to samo co jego urodzenie, że to przecież żaden problem i że nie mam po co rozpaczać. A przecież taka kobieta właśnie powinna płakać, powinna przejść pewnego rodzaju „żałobę”. Dać sobie czas by moc zacząć w pełni normalnie funkcjonować i zacząć ponownie się rozwijać. Stawiać i wyznaczać sobie nowe cele i postanowienia. Teraz wiem, ze moi przyjaciele, rodzina i chłopak nie mieli nic złego na myśli. Chcieli porostu mi pomoc, poprawić humor i sprawić żeby wreszcie na mojej buzi pojawił się szczery uśmiech.
Najgorsze w tym tzw. okresie rekonwalescencji są pierwsze miesiące. Idąc ulica i widząc kobietę w ciąży z dzieckiem czy choćby wózkiem, zaczynałam płakać. Kiedy siedziałam na ławce w parku i widziałam szczęśliwa rodzinę bawiącą się ze swoja pociecha, moja reakcja była identyczna. Myślałam, wtedy o przyszłości, o tym co mnie czeka- samotność… Nie potrafię nawet określić strachu jaki mi towarzyszył,a bałam się wielu rzeczy. Bałam się, ze jeśli mój „książę” zostanie ze mną, to i tak wcześniej czy później będzie tego żałował. Bałam się, ze kiedyś usłyszę słowa: „Zle zrobiłem będąc z tobą. Przez ciebie nie wydałem na świat własnego „ja”, żałuje…”. Właśnie, myślę, że gdybym kiedykolwiek usłyszała słowo „żałuję…” przepadłabym w smutku i nic nie znaczącej pustce.
Komentarze
Prześlij komentarz