Kilka lat temu…
Wybrałam się z chłopakiem do znajomego. Rozmawialiśmy i ogólnie było dość zabawnie. Zaprosił na nas na następny tydzień do jakiegoś baru, miał przyjść tam ze swoja sympatia. Zgodziliśmy się i dalej prowadziliśmy interesującą konwersacje. W pewnym momencie nasz kolega wypalił: „Haha, a wyobrażacie sobie? Spotykamy się za tydzień, alkohol uderza nam do głowy i haha, za dziewięć miesięcy każde z nas spotyka się z wózkiem… milczałam..wymuszony śmiech i łza, której nikt nie widział. Prawie nikt. Jedynie mój chłopak, moja druga połówka, mój cudowny cień zauważył wszystko. Czy to nie jest piękne? Wystarczy, że popatrzy mi w oczy, nie muszę nic mówić, on wie już wszystko. Po raz kolejny słowa sprawiły mi przykrość. Podszedł, przytulił mnie najmocniej jak potrafił i zabrał do domu.
Ja miałam ogromne szczęście ponieważ znalazłam wtedy mężczyznę, który potrafił zająć się mną, w dokładnie taki sposób jaki tego oczekiwałam i potrzebowałam w danym momencie. Nie dodawał mi kolejnych stresów, porostu dawał mi miłość pod rożnymi postaciami. To dla mnie było na prawdę bardzo ważne i chodź często miewałam ‘zapaści” wiedziałam, ze nie jestem sama, ze on będzie przy mnie na dobre i na złe, ze w końcu przyjdzie taki dzień w którym zobaczę jasne światełko w swoim życiu.
Nigdy nie zapomnę jak wielkie emocje wywoływał we mnie widok dzieci. Wózki, czy nawet akcesoria dla nich, które znajdują się w każdym centrum handlowym, sprawiały, że w oczach pojawiały się łzy. Omijałam te miejsca szerokim łukiem. Chodziłam do sklepów które znałam. Wiedziałam, jak iść i gdzie nie skręcać żeby przypadkiem nie znaleść się w rzędzie z pampersami, łóżeczkami, butelkami czy smoczkami. Paraliżował mnie strach, przygnębienie i nostalgia. Nie mogłam narażać się na tak wielki stres. Teraz jest inaczej. Z perspektywy czasu zauważyłam, że godzenie się z tym faktem miało konkretne etapy. Podobnie jak stan żałobny, dlatego uważam, że można uznać iż każdy kto dowiaduje się o swojej bezpłodności musi przejść pewnego rodzaju żałobę. W końcu myśl o posiadaniu własnego potomstwa musi w nas umrzeć. Wyobrażenia o 9 miesiącach, ruchach dziecka, USG także..
Pierwszy etap to wielka złość, rozgoryczenie, żal, depresja, później następuje zmienność nastrojów. Wpadanie raz w dobry, a raz w zły nastrój. Płacz na zmianę ze śmiechem. Myślimy, że jakoś to będzie i damy rade, po czym przy jednej rzeczy, która nam nie wyszła lub przy nieprzyjemnym wydarzeniu wpadamy w ryk. Jesteśmy rozgoryczeni i niezadowoleni. Czasem mogą pojawić się myśli samobójcze. Następnie jest etap, który ja nazywam odrętwieniem. Jest Ci obojętne co będzie, czy będziesz miał dziecko, czy nie. Czy facet Cie kiedyś zostawi z tego powodu, a może zrobi dziecko innej. Mamy to po prostu gdzieś. Później jest etap wielkich przemyśleń, układania planu awaryjnego. Jest nam już lepiej. Nie wpadamy w histerie przy widoku dziecka, czy małych ubranek. Czasem zdarza się że jest nam przykro ale już tak nie boli. Ja myślę, że w moim przypadku w ostatnim etapie, fakt niemocy posiadania własnego maleństwa ukrył się gdzieś głęboko we mnie. Ogólnie uważam, że dam sobie rade, że i tak będę miała dziecko nie ważne w jaki sposób. Mam lepsze okresy i gorsze i to jest najdziwniejsze. Wiem, że kiedy, np. moja młodsza siostra zajdzie w ciąże będę przeżywała katusze. Będę oczywiście cieszyła się z jej szczęścia ale równocześnie wiem, że będzie mi cholernie ciężko. Wiem i czuje, że wpadnę wtedy w bardzo niebezpieczna grę z własnymi myślami. Grę, która będzie walka o własna samoocenę, a także o to jak będę postrzegała siebie jako kobietę
Wybrałam się z chłopakiem do znajomego. Rozmawialiśmy i ogólnie było dość zabawnie. Zaprosił na nas na następny tydzień do jakiegoś baru, miał przyjść tam ze swoja sympatia. Zgodziliśmy się i dalej prowadziliśmy interesującą konwersacje. W pewnym momencie nasz kolega wypalił: „Haha, a wyobrażacie sobie? Spotykamy się za tydzień, alkohol uderza nam do głowy i haha, za dziewięć miesięcy każde z nas spotyka się z wózkiem… milczałam..wymuszony śmiech i łza, której nikt nie widział. Prawie nikt. Jedynie mój chłopak, moja druga połówka, mój cudowny cień zauważył wszystko. Czy to nie jest piękne? Wystarczy, że popatrzy mi w oczy, nie muszę nic mówić, on wie już wszystko. Po raz kolejny słowa sprawiły mi przykrość. Podszedł, przytulił mnie najmocniej jak potrafił i zabrał do domu.
Ja miałam ogromne szczęście ponieważ znalazłam wtedy mężczyznę, który potrafił zająć się mną, w dokładnie taki sposób jaki tego oczekiwałam i potrzebowałam w danym momencie. Nie dodawał mi kolejnych stresów, porostu dawał mi miłość pod rożnymi postaciami. To dla mnie było na prawdę bardzo ważne i chodź często miewałam ‘zapaści” wiedziałam, ze nie jestem sama, ze on będzie przy mnie na dobre i na złe, ze w końcu przyjdzie taki dzień w którym zobaczę jasne światełko w swoim życiu.
Nigdy nie zapomnę jak wielkie emocje wywoływał we mnie widok dzieci. Wózki, czy nawet akcesoria dla nich, które znajdują się w każdym centrum handlowym, sprawiały, że w oczach pojawiały się łzy. Omijałam te miejsca szerokim łukiem. Chodziłam do sklepów które znałam. Wiedziałam, jak iść i gdzie nie skręcać żeby przypadkiem nie znaleść się w rzędzie z pampersami, łóżeczkami, butelkami czy smoczkami. Paraliżował mnie strach, przygnębienie i nostalgia. Nie mogłam narażać się na tak wielki stres. Teraz jest inaczej. Z perspektywy czasu zauważyłam, że godzenie się z tym faktem miało konkretne etapy. Podobnie jak stan żałobny, dlatego uważam, że można uznać iż każdy kto dowiaduje się o swojej bezpłodności musi przejść pewnego rodzaju żałobę. W końcu myśl o posiadaniu własnego potomstwa musi w nas umrzeć. Wyobrażenia o 9 miesiącach, ruchach dziecka, USG także..
Pierwszy etap to wielka złość, rozgoryczenie, żal, depresja, później następuje zmienność nastrojów. Wpadanie raz w dobry, a raz w zły nastrój. Płacz na zmianę ze śmiechem. Myślimy, że jakoś to będzie i damy rade, po czym przy jednej rzeczy, która nam nie wyszła lub przy nieprzyjemnym wydarzeniu wpadamy w ryk. Jesteśmy rozgoryczeni i niezadowoleni. Czasem mogą pojawić się myśli samobójcze. Następnie jest etap, który ja nazywam odrętwieniem. Jest Ci obojętne co będzie, czy będziesz miał dziecko, czy nie. Czy facet Cie kiedyś zostawi z tego powodu, a może zrobi dziecko innej. Mamy to po prostu gdzieś. Później jest etap wielkich przemyśleń, układania planu awaryjnego. Jest nam już lepiej. Nie wpadamy w histerie przy widoku dziecka, czy małych ubranek. Czasem zdarza się że jest nam przykro ale już tak nie boli. Ja myślę, że w moim przypadku w ostatnim etapie, fakt niemocy posiadania własnego maleństwa ukrył się gdzieś głęboko we mnie. Ogólnie uważam, że dam sobie rade, że i tak będę miała dziecko nie ważne w jaki sposób. Mam lepsze okresy i gorsze i to jest najdziwniejsze. Wiem, że kiedy, np. moja młodsza siostra zajdzie w ciąże będę przeżywała katusze. Będę oczywiście cieszyła się z jej szczęścia ale równocześnie wiem, że będzie mi cholernie ciężko. Wiem i czuje, że wpadnę wtedy w bardzo niebezpieczna grę z własnymi myślami. Grę, która będzie walka o własna samoocenę, a także o to jak będę postrzegała siebie jako kobietę
Wpadłam ot tak, na chwilkę, na sekundkę, na bloga, który swoją tematyką mnie dotyczy i... czuję, że ugrzęznę tu na dłużej. Biorę się za czytanie całości :) Pozwolę sobie tylko zacytować Twój fragment : "(...) Grę, która będzie walka o własna samoocenę, a także o to jak będę postrzegała siebie jako kobietę "- wyjęłaś mi te słowa z ust.I dziś już wiem, że nie tylko w trakcie walki z niepłodnością toczy się te walkę... Grunt, by wiedzieć i wierzyć, że nigdy nie jest się na straconej pozycji.
OdpowiedzUsuńhttp://bocianieczekamy.blogspot.com/
To prawda. Wiara to jedna z rzeczy ktora wtedy jest nam ogromnie potrzena.
UsuńPS. Teraz ja zabieram sie za czytanie Twojego bloga. Pozdrawiam !